czyli kolejny dzien w Bundii. rutyna.
rano dobre sniadanie w knajpie nr 1. poniewaz jestem aktualnie jednym z 3 turystow w bundi staram sie sprawiedliwie dystrybuowac kapital przywiezony z bogatej polnocy. spie w jednym hotelu, sniadania jem w drugim, a kolacje w trzecim. czasami, tak jak dzisiaj, nie jem kolacji tylko kupuje superslodkie i supertluste lassi. poza tym owoce z targu (dzisiaj sliwki) i nieprzebrane ilosci wody wody wody. wczoraj wprawdzie wypilem wreszcie piwko - Kingfishera, ale to lekkie przegiecie, by butelka piwa kosztowala prawie tyle, co nocleg.
dobrze poszukac, to i kawalki zielone sie znajda.
wczoraj byla mango-uczta :) sa owoce, ktore nigdy nie beda soba, jezeli nie dojrzewaly w sloncu tropikow. jeszcze do niedawna wydawalo mi sie to swietokradztwem, ale dzis musze powiedziec "mango z indii sa jak melony z uzbekistanu". nie jadles nigdy mango, poki nie sprobowales tych z hinduskiego targu. najlepiej przechowywanych w temperaturze +45C. smak - slodycz docierajaca do swych granic, ocierajaca sie o smak/zapach sztucznosci/plastiku/chemii. i okolice pestki, gdzie owoc zmienia zupelnie smak, stajac sie ozywczo kwasny. jedzenie mango musi byc grzechem. tak dobre , ze az nienaturalne.
no i o te mango, a dokladniej pozostalosci po uczcie rano prawdziwa awantura. obudzilem sie i otworzylem drzwi, by troche przewietrzyc. polozylem na chwile przy oknie i zamknalem oczy. to wystarczylo. otwieram oczy a w moim pokoju - buszuja malpy. jedna porwala woreczek z resztkami mango, druga spokojnie i systematyczne przeszukuje moj plecak. dorwala sie do woreczka gdzie mialem ostatni baton musli z Polski na czarna godzine. dogonilem je na tarasie. wiedzialem, ze walka nie ma szans, rozpoczalem negocjacje. sukces polowiczny - udalo mi sie odzyskac kawe i puste woreczki. malpy gora.
je malpa batona -> foto.
wtorek, 23 czerwca 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz