środa, 16 lipca 2008

Qo'qon




Tu wlasnie jestesmy. Dobry dzien za nami. Rano pyszna herbata i lepioszka w restauracji na lozkach. Pozniej droga do Kokand z milym przystankiem na bazarze. W Kokand oczywiscie Kokand Hotel i wizyta w dawnym palcu Chana. Ciekawe muzeum i historia - chan postawil sobie palac 1873, a juz za 3 lata byla rewolta i rosyjscy genaralowie za plotem. No, ale opowiesc o Chanacie Kokandzkim zrelacjonowana przez miejscowego historyka (nawet ksiazke kupilem w ramach solidarnosci miedzy naukowcami ;) ) uzupelniona prawie-kapiela w fontannie warta byla polowy dnia. Pozniej wizyta w medresie (madre oczy 5latka czytajacego Koran) i na pobliskim cmentarzu chanow. Nasz przewodnik ostrzegal przed szamankami siedzacymi u wejscia do grobowca chanow. Na wszelki wypadek nie zdecydowalismy sie na 'uzbecki masaz'.

Pozniej jeszcze ugoszczeni przez zadowolonego przewodnika pyszna dynia (czyli melonem) rozmawialismy z miejscowymi o perspektywach rozwoju biznesu turystycznego czekajac na 6.00 pm i wieczorna modlitwe. Mezczyzni modla sie zwrociwszy twarze na poludniowy zachod.

nasz dzielny przewodnik, co to sie szamanow nie boi.



I na zakonczenie wlasnie trwajaca dluga rozmowa z Azizem - nauczycielem angielskiego. To jest teraz.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

fajnie:))

chyba najbardziej uwodzaca jest ta innosc - i miejsc i ludzi.. i konfrontacja siebie z ta innoscia.. modyfikowanie wyobrazen.. zmiany perspektywy.. przyblizanie..

ciakawa twarz ma Wasz przewodnik.. wydaje sie bliski..:)

Anonimowy pisze...

to ja bylam, dorota:)