niedziela, 28 czerwca 2009
Jak to w rodzinie ;)
No i mieszkam sobie u hinduskiej rodziny. Dziadkowie, matka z dwojka dzieci, ojciec wpadajacy 'od czasu do czasu' i ja. Czasami wujkowie podrzuca jeszcze dwojke.
Zapomniane wczesniej zdjecie 'bondowskiego' hotelu.
Spedzam dzien wloczac sie po Udaipur (ta czesc dla turystow wcale nie taka duza), albo siedzac z gospodarzami 'w kuchni' (czyli pierwszym pomieszczeniu domu, takim bardziej living roomie, ale mi to sie kojarzy z kuchnia) i gapie sie przez otwarte drzwi na ulice.
Wczoraj wieczorem poszlismy cos zjesc 'na miescie'. Pojechalismy do parku z olbrzymia fontanna (w dzielnicy 'tylko dla hindusow' - zupelny brak turystow). Tak, klasa srednia zyje sobie nie najgorzej. Osmioosobowe lodki w ksztalcie kaczek i labedzi plywaja wypelnione ludzimi wokol fontanny. Sidzimy na trawie, jemy przekaski sprzedawane przez powaznie kroczacych handlarzy. Troche jestem sensacja, ale tylko troche. Robi sie ciemno, idziemy cos zjesc.
Dlugi rzad bud i budek, w kazdym serwuja 2-3 rodzaje specjalow. Oczywiscie 'kazdy normalny Europejczyk' padlby trupem na sam widok warunkow sanitarnych. Odgarniamy troche smieci spod nog, siadamy na plastikowych krzeselkach, a gospodyni idzie po pierwsze dania. Wyglodzone dzieci (spedzily sporo czasu na slizgawkach) rzucaja sie na jedzenie.
[musialem chwilowo przerwac, bo sie hindus z knajpy zarykiwal z filmiku na youtube. zarykiwal sie od godziny, ale tym razem wydawalo mi sie, ze rozumiem z czego ;)
link ]
no to jemy i probujemy (o kuchni hinduskiej w oddzielnym poscie). najbardziej podobaly mi sie 'paczki': okragle, troche mniejsze od naszych. to byl rarytas, bo wszycy na nie czekali. jak przyszlo co do czego, trzeba sie przepchac i zalapac na mala miseczka. zawsze jest ich tylko piec. kolej je podsmaza, po czym wrzuca do wielkiego gara, z ktorego wyjmuje po jednym i wrzuca kazdemu do miseczki. okazuje sie, ze to nie paczki, a bardziej 'chrusciki', czyli, ze sa puste w srodku. 'kucharz' zanurzajac reke w wielkim garze, robi paznokciem dziure w ciastku i nabiera do srodka pikantnego sosu z grochem. na koniec przysluguje jeszcze sos do miseczki. pyszne?
zwienczeniem wieczoru mialy byc lody (lod zeskrobany z wielkich blokow + ugnieciony w dloniach wokol patyczka + polany 2-3 rodzajami gestych syropow + duza lyzka smietany + oczywiscie sporo cukru). gospodyni byla niepocieszona, kiedy odmowilem, twierdzac, ze tez mamy takie w Polsce ;).
i jeszcze tylko szalony powrot ryksza do domu. czworka dzieci w bagazniku, robila cwiczenia przed wielkim festiwalem. polegalo to na tym, ze przez 40 min krzyczaly, ktory glosniej. przez 40min. naprawde.
bylo juz po 2200, poszedlem jeszcze sprawidzic internet. knajpa pod domem byla zamknieta. zagadalem kolesi w sklepie obok. pili whisky. kazdy swoja cwiartke. od slowa do slowa przysiadlem sie do nich ;). pilem w fajnym glinianym naczynku. rozmawialismy o tym, co lubie najbardziej - czyli, ze gdzies na swiecie ludzie zyja inaczej i oni tez moga. po kulturalnych dwoch kolejkach grzeczne spac. szok nie minal mi do dzis. to bylo pierwszych 3 hindusow, ktorzy w ciagu 2 tygodni pobytu tutaj nie chcieli mi nic sprzedac, polecic czy inaczej 'pomoc'.
whisky zobowiazuje.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
3 komentarze:
A fotki?
som ;)
Ale masz fajna koszule! juz wygladasz prawie jak Hindus (jeszcze tylko czerwonej kropki na czole brakuje;)
Prześlij komentarz